Go to topGo to bottom



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 Go down 
AutorProwizoryczna altanka
PUFF
PUFF



PUFF
Admin
Prowizoryczna altanka   ◈ Wto Wrz 29, 2020 1:32 pm






Prowizoryczna altanka


Powrót do góry Go down
Blaine Frizzley
Blaine Frizzley
agent
16
Nie zatrzymasz ludzi przed śmiercią... jeśli to ich wybór.


Prowizoryczna altanka HOt6gMB




https://puff.forumpolish.com/t98-blaine-frizzley-ft-bjorn-winiger#125
Blaine Frizzley
Jenot
Re: Prowizoryczna altanka   ◈ Wto Lis 03, 2020 7:19 pm


    Od myślenia bolała go głowa – z początku czuł tylko narastającą irytację, jakby ktoś rzucał w jego stronę pojedynczymi, małymi kamykami, ale wraz z biegiem dnia irytacja ewoluowała w niezadowolenie, mieszając się przy okazji jeszcze ze strachem. W końcu sytuacja, w której znaleźli się mieszkańcy ośrodka nie była zbyt kolorowa. Jakby to najdelikatniej ująć... z dnia na dzień było coraz gorzej. I prawdopodobnie większość agentów zdawała sobie z tego sprawę, ale nikt nie mówił o tym głośno. Poza tym zbliżający się początek Lisy mógł być przełomem, na które ICID nie było gotowe. Bo niby co miało się stać potem? To ona trzymała ośrodek w ryzach.
    Szedł przed siebie, z rękoma schowanymi w kieszeniach ciemnych dresów. Miał na sobie również ciepłą, czarną bluzę – już wysłużoną, ale wciąż swoją ulubioną. Tego dnia było dość wietrznie, dlatego bardzo chętnie schował łeb w przyjemnym materiale, niby otulony przez dłonie rodzicielki, która znikała gdzieś między innymi wspomnieniami, by ostatecznie nawiedzić syna w jednym ze snów. Tych realnych snów, po których długo dochodził do siebie.
    Zatrzymał się na chwilę, unosząc łeb ku niebu. Tępo spojrzał w przemieszczające się chmury, zastygając jak posąg. Prawdopodobnie znowu się zamyślił, a z powrotem do rzeczywistości sprowadziła go migrena i silniejszy podmuch wiatru, który zachwiał jego sylwetką. Szybko doprowadził się do porządku, biorąc przy tym głębszy wdech świeżego powietrza.
    W drodze (bo tak, ruszył dalej, nie miał po co stać dalej w miejscu) przypomniał sobie o altance, do której postanowił się wybrać. Podejrzewał, że o tej godzinie raczej nikogo przy niej nie zastanie, więc będzie mógł oprzeć się o kawałek drewna i myśleć o niebieskich migdałach. Albo chociaż wyciszyć się na tyle, by ból głowy odpuścił. Bo to na pewno harmider tak na niego działał. Czasami potrzebował tej chwili spokoju, chwili sam na sam z własnym jestestwem.
    W oczy rzuciła mu się ciemna sylwetka, dziwnie znajoma (choć to mogło być tylko mylne wrażenie), wyraźnie odznaczająca się na tle niby kolorowego krajobrazu. Z jednej strony miał ochotę skrzywić się, bo miał nadzieję, że to miejsce będzie puste; z drugiej strony coś kusiło go by podejść, zagadać. Ta ludzka ciekawość, która niechybnie pcha człowieka w nicość.
    Celowo postawił ciężki krok przed siebie, aż mu piach zaskrzypiał pod podeszwą ciężkiego obuwia. Zrobił to wbrew sobie, wbrew wszystkim planom, które od kilku minut kłębiły się w jego umyśle. Chciał zwrócić na siebie jego uwagę, jak głupiec doszukujący się atencji, której nigdy nie dostawał. Ale nie był głupcem, nigdy nie podejmował nieprzemyślanych decyzji. Blaine musiał mieć jakiś plan, gdzieś z tyłu jego głowy musiała czaić się jakaś nieodgadniona myśl.
    — Dawno ze sobą nie rozmawialiśmy — zaryzykował, jakby doskonale wiedział do kogo się zwraca. Mógł rozpoznać Jake'a po samej sylwetce? Prawdopodobnie tak. Ale mógł się też mylić. Wystarczyłoby jednak tylko słowo, nawet mruknięcie, a wtedy byłby stuprocentowo pewny, że to on. Od początku Alyssy nie zamienili słowa. Do tej konfrontacji musiało dojść, prędzej czy później, a pierwsza opcja jest chyba korzystniejsza, bo czas to skurwysyn i czasami potrafi działać tylko na niekorzyść. Co z tego, że Blaine pod żadnym względem nie był gotowy by spojrzeć mu prosto w oczy.
    Wiedział jedynie, że powinien robić to co zwykle – dobrą minę do złej gry.
Powrót do góry Go down
Jake McVaughn
Jake McVaughn
mechanik
17
Prowizoryczna altanka 3gif_qqernhr




https://puff.forumpolish.com/t149-jake-mcvaughn https://puff.forumpolish.com/t180-jake-mcvaughn#395
Jake McVaughn
Szakal
Re: Prowizoryczna altanka   ◈ Czw Lis 05, 2020 1:21 pm


  „Masz pół godziny, Jake. Potem widzę cię na spotkaniu” — głos Opiekunki nadal odbijał się echem w jego umyśle; stopniowo cichł i narastał, tworząc nakładające się na siebie echa. „Żadnych spóźnień, rozumiemy się?”. Kiwnął niechętnie głową, nie zerkając nawet przelotnie na jej opartą o framugę sylwetkę. „Nie żartuję” — dodała jeszcze, nim nie zniknęła za zamykanymi drzwiami. Cisza trwała piętnaście sekund i tyle samo kroków oddalającej się dziewczyny. Ostatni był już niemal niesłyszalny.
  To właśnie wtedy coś w McVaughnie pękło. Drżącą ręką odrzucił klucz francuski w kąt; rozbrzmiał metaliczny dźwięk, gdy narzędzie dwukrotnie odbiło się od paneli, a potem przeszurało aż pod ścianę.
  Jake podniósł się z podłogi, nie zwracając uwagi na sprzęt trzymany na kolanach. Rozebrany do połowy rzutnik z trzaskiem rozsypał się po podłodze, wkrótce lądując pod ciężkim obuwiem ciemnowłosego. Chrupnęła obudowa sprzętu i srebrne klawisze, kiedy przemierzał niespokojnym krokiem pokój. Cholera.
  Miał szczerze dość czterech ciasnych ścian, jasnego spojrzenia panny Naprawdę-Chcę-Ci-Pomóc-Jake, dość ICID, bierności, przede wszystkim jednak — tych powolnych, szarych dni, które w jego przeświadczeniu rozciągnęły się do bezsensownych miesięcy. Każda sekunda trwała minutę, minuty zmieniły się w godziny. Wariował w kwadrans; wystarczyło, aby dano mu wolną chwilę. Siadał wtedy na brzegu łóżka i jak na zawołanie sięgał pamięcią do obrazu tych ciemnych włosów spływających na plecy, smukłej szyi na której napięły się mięśnie, gdy odwracała głowę na bok; niebieskiego wzroku pełnego spokoju, ufności i przeklętej wiary w słuszność podjętej decyzji. Raz za razem odtwarzał ten jeden kadr; do przesady zakodował najmniej ważne szczegóły. Piegi na jej twarzy, fioletową chustę prawie całkowicie przysłoniętą przez tę czarną. Widział jej usta, które wypowiadały przeklęte zdanie niczym mantrę.
  Wciąż i wciąż, i wciąż. Do upadłego.
  W głowie tłukło mu się od myśli, obrazów i odtwarzanych dźwięków; koncentrował się na nich tak bardzo, że dopiero ostrzejszy podmuch wiatru wyrwał go ze stuporu. Kiedy wyszedł na zewnątrz?
  Machinalnie sprawdził godzinę.
  Miał jeszcze 17 minut zanim To-Dla-Twojego-Dobra-Jake zacznie przetrząsać każdy kąt placówki, byle przeprowadzić z nim wyczerpującą sesję terapeutyczną. Świetnie; podwórze sprawdzi na samym końcu, a to dawało parę dodatkowych momentów na zaczerpnięcie oddechu. Musiał się wyciszyć... odsunąć od tej przepaści, nad którą pochylała się jego zdruzgotana psychika.
  Z podkrążonymi oczami wyglądał zapewne jak ofiara ostrej bójki — cienie od nieprzespanych nocy przypominały kilkudniowe siniaki. Zmęczenie odbiło się zresztą nie tylko w spojrzeniu, którym powolnie sunął wzdłuż mijanej okolicy, ale też w sposobie, w jaki się poruszał.
  Zwykle dynamiczny chód został zastąpiony mozolnym krokiem kogoś, kto działa na ostatnich zapasach energii. Samo dotarcie do „altanki” w normalnych okolicznościach zajęłoby mu ćwierć sekundy. A teraz?
  Syknął do siebie jakieś przekleństwo, wkładając rękę do kieszeni roboczego kombinezonu. Usmarowane ubranie było nieodłączonym elementem Jake'a w czasach, gdy zaczynał majsterkowanie. Myśl, że przynajmniej wygląda jak te wszystkie zapracowane postacie z filmów wprawiała go w dziecięcą dumę. Od czasu pierwszych rozbrojonych tosterów minęło niemal dziesięć lat, ale nawyk, by nie taplać się w smarze będąc pod krawatem pozostał. We wszystkim musiał być inny niż ojciec.
  Ignorując garść śrubek ciążących w kieszeni odnalazł na dnie paczkę papierosów. Wyciągnął wysłużone opakowanie i oparł się o naruszoną belkę. Z jednej strony wciąż trzymała się pionowej części konstrukcji, ale z drugiej opadła ciężko na ziemię, tworząc niewygodną pochyłą. Jake ledwie zsunął maskę pod brodę, gdy usłyszał głośny krok.
  Ten dźwięk wyparł wszystkie brzmienia jakie w głowie wydawała stworzona ze wspomnień Aly.
  Ramię Jake'a drgnęło, a on sam zwrócił twarz w stronę hałasu. W rozszerzonych źrenicach błysnęło zaskoczenie, stłumione o chwilę za późno, aby móc udać, że cały czas panował nad sytuacją. Frizzley? Wzrok Jake'a złagodniał, a napięte mięśnie barków widocznie się rozluźniły. Starty materiał t-shiertu, wystającego zabrudzoną bielą spod rozpiętego do połowy kombinezonu, na powrót nabył fałd i zmarszczeń, kiedy McVaughn wypuścił wstrzymane powietrze.
  „Dawno ze sobą nie rozmawialiśmy”.
  Uśmiechnął się mimowolnie.
  — Z dnia na dzień coraz bardziej spostrzegawczy... — Wyuczonym ruchem nadgarstka potrząsnął paczką i wysunął jednego z trzech ostatnich papierosów. — Śpij z nożem pod poduszką, Blaine. Ci z drugiego sektora nie znoszą konkurencji.
  Kąciki ust powróciły do neutralnego wyrazu, gdy ujął filtr wargami. Wolną ręką poklepał się po piersi, prawdopodobnie w poszukiwaniu zapalniczki. Nie opuszczało go dziwne uczucie; coś elektryzującego, jakby między nim a Blainem pojawiło się zwarcie. Przywykł do docinek, żartów, do kategorycznego zaprzeczania i do rozdrażnienia, które zawsze odczuwał, gdy Frizzley zakręcił się w pobliżu Alysse, a ona, jakby nie dostrzegając gniewnych min brata, skupiała całą uwagę na brunecie.
  Oczywiście brakowało tutaj Aly, ale nie o to dokładnie chodziło.
  O coś w aurze Blaine'a. W jego postawie, uciekającym spojrzeniu albo może w samym stwierdzeniu, że dawno nie rozmawiali. Jake patrzył się na niego spod pytająco zmarszczonych brwi; prawie jakby zamienili się rolami. Co z twoją złośliwością, Frizzley? Przecież słyszałeś plotki; każdy słyszał. Nie chcesz mi dopiec? Zero porównań do psa ze wścieklizną? Bo co? Bo byłyby to niestosowne, tematycznie wręcz niesmaczne, skoro usypia się wściekłe kundle, a nie niewinne dziewczyny, które były zbyt naiwne, aby zaryzykować ucieczką?
  — Źle wyglądasz — ocenił wreszcie, ignorując chrypę drażniącą przełyk przy każdym wypowiadanym wyrazie. — Powinieneś zapalić ze mną.
  Akurat w tym momencie wysuwał z przedniej kieszeni smukłą zapalniczkę.
Powrót do góry Go down
Blaine Frizzley
Blaine Frizzley
agent
16
Nie zatrzymasz ludzi przed śmiercią... jeśli to ich wybór.


Prowizoryczna altanka HOt6gMB




https://puff.forumpolish.com/t98-blaine-frizzley-ft-bjorn-winiger#125
Blaine Frizzley
Jenot
Re: Prowizoryczna altanka   ◈ Sro Lis 11, 2020 11:30 pm


Przez chwilę czuł się jakby został przyłapany na gorącym uczynku, mimo że w rzeczywistości nie zrobił jeszcze nic złego. Doskonale wiedział, że nie jest gotowy na tę konfrontację spojrzeń, i choć przez te kilka, kilkanaście sekund starał się do niej jak najlepiej przygotować, to i tak nie był gotowy. Nieco zaskoczonemu Jake'owi odpłacił się pięknym za nadobne. Prawie jakby konfrontował się z własnym, zdezorientowanym odbiciem lustrzanym.
  Miał ochotę odwrócić wzrok, uznając, że niepotrzebnie w ogóle się odezwał. Właściwie to nie wiedział dokładnie co ma mówić dalej, brak jakiegokolwiek planu nie było w jego stylu, takie niespodziewanie, impulsywne działania podejmował tylko w sytuacjach podbramkowych. Tym razem postąpił po prostu głupio. Albo to ta przeklęta, ludzka ciekawość – z jednej strony doskonale wiesz, że nie powinieneś, jednak z drugiej strony coś w głowie podpowiada Ci, że możesz spróbować, przecież nic wielkiego się nie stanie.
  Zmrużył oczy, gdy tylko dostrzegł jego uśmiech – chyba dawno nie widział tego wyrazu twarzy, nic dziwnego, że od razu odezwały się w nim wszystkie pokłady podejrzliwości, które w sobie nosił. Gdzieś w głowie echem odbił się ostrzegawczy głos – wszyscy słyszeli plotki i pewnie zdecydowana większość z nich miała w sobie więcej niż ziarno prawdy. Jake którego znał kiedyś teraz był zupełnie innym człowiekiem – widział to w jego niespokojnych ruchach.
  „Z dnia na dzień coraz bardziej spostrzegawczy...”
  Wywrócił tylko oczami, nie siląc się nawet na żadną kąśliwą uwagę. Zamiast tego wpatrzył się w niego uważniej, jakby chciał wyczytać jego zamiary z samego zachowania, sposoby bycia. Prawdopodobnie dużo łatwiej byłoby go odczytać, gdyby w pobliżu była Aly, która zawsze trzymała brata za obrożę, gdy ten chciał zrobić coś nieprzemyślanego. Teraz był jak bezpański pies, dziki wilk.
  Chwilę przyglądał mu się, gdy wyciągał papierosy. Tytoń był raczej towarem luksusowym, niełatwo było znaleźć paczkę prawdziwych, niepodrabianych fajek zachowanych w dobrym stanie. Niektórzy pewnie już od jakiegoś czasu próbowali hodować coś na własną rękę.
  „Źle wyglądasz.”
  Prychnął pod nosem, zmuszając się do nieco bardziej wiarygodnego uśmiechu. Jake mógł mieć rację – Frizzley nie sypiał dobrze, oczy miał podkrążone jak szop, a ruchy miał ostrożne, zdecydowanie mniej płynne niż wcześniej. Nawet jego już i tak będące w wiecznym nieładzie włosy były jakieś rozwalone bardziej niż zwykle. Prawie zaniedbane.
  — I myślisz, że papieros sprawi, że będę wyglądał lepiej? — zapytał, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi. W międzyczasie zdecydował się podejść bliżej, oprzeć się rękoma o ten sam kawałek drewna. — Będzie ci musiało wystarczyć moje towarzystwo, zachowaj ten luksus dla siebie — dodał, gdy stał już bliżej. Przyjrzał mu się też uważniej, by po chwili spojrzeć gdzieś w dal, jakby szukając bezpiecznego punktu przed trudną rozmową, którego mógłby się trzymać.
  — Słyszałem, że zdarza ci się rozrabiać.
  Zaśmiał się głupkowato, nie powracając do niego spojrzeniem.
Powrót do góry Go down
Sponsored content



Sponsored content
Re: Prowizoryczna altanka   ◈ 


Powrót do góry Go down
 
Prowizoryczna altanka
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
PUFF ::  :: ICID :: tereny wokół-
Skocz do: