Go to topGo to bottom



 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 Go down 
AutorSong-yi Park
Song-yi Park
Song-yi Park
Niańka
20 lat
No, you don't want me in your garden


Song-yi Park Tumblr_p1hdvayIiJ1vzjsmno2_400




https://puff.forumpolish.com/t239-song-yi-park https://puff.forumpolish.com/t240-song-yi-park
Song-yi Park
Lis
Song-yi Park   ◈ Sob Gru 12, 2020 2:42 pm


Song-yi Park (박송이)
23 grudnia 2020
DATA URODZENIA
Quebec
MIEJSCE URODZENIA
II
GRUPA
Niańka
STANOWISKO
Kim Ji-soo
WIZERUNEK




CZY PAMIĘTASZ JAK WYGLĄDAŁO TWOJE ŻYCIE POZA MURAMI ICID?

Życie w Quebeckim sierocińcu nie należało do najłatwiejszych. Może najlepiej opiszę, jak dokładnie on wyglądał, by wam to przybliżyć. Po pierwsze, nie było własnych pokoi, ani nawet trzy czy czteroosobowych sypialni. Nie, w całej placówce istniało zaledwie parę wielkich sali, w których obok siebie kłębiły się dziesiątki łóżek, na których spały dzieciaki. O jakichkolwiek szafkach nocnych, komodach, czy jakichkolwiek innych schowkach i udogodnieniach możecie zapomnieć. Tu nie istniała prywatności - każdy mógł zobaczyć twoje rzeczy, a nawet je zabrać i nikt się tym (oprócz może ciebie i twoich najbliższych przyjaciół), nie przejmował. Mimo to, nie było tu wielu sporów. Każdy w końcu miał to samo. Dla wszystkich osób w tym "domu" zbudowane zostały jedynie trzy łazienki - jedna dla dziewczyn i jedna dla chłopców, a trzecia dla opiekunów. Oprócz tego w przybytku znajdowała się kuchnia, z której dochodziły naprawdę dziwne zapachy i sala lekcyjna, która po skończonej nauce zmieniała się w bawialnię.
Na tą pokaźną gromadę dzieciaków, która tutaj mieszkała, przypadało jedynie dwoje opiekunów. Pewnie zdajecie sobie sprawę, że to zdecydowanie za mało. Parę innych osób przybywało tu na parę dni na wolontariat, ale to dalej nie wystarczyło. Dlatego każdy z nas miał określone zadania, które wykonywał, by sierociniec mógł funkcjonować. Większość młodych dzieciaków zajmowała się sprzątaniem bądź nawet gotowaniem, a starsi opiekowali się najmłodszymi. Ja... w sumie byłam ciekawym wyjątkiem. Mimo młodego wieku, też często zajmowałam się innymi dziećmi. Mówiono mi, że mam do tego naprawdę talent. Heh, w sumie to dość zabawne - przecież to samo robię i teraz.
Wstawaliśmy codziennie o piątej rano. Tak, piątej rano. Każde dziecko, które w momencie gdy jeden z opiekunów przychodził nas budzić opatulało się bardziej kołdrą albo jęczało czekała słowna reprymenda. To w sumie wystarczało - proszę zrozumieć, oni byli dla nas całym światem, nie chcieliśmy ich zawieść, baliśmy się, że też nas porzucą... W każdym razie, ta wczesna pora może wydawać się barbarzyństwem, ale prawda jest taka, że rankami mieliśmy dużo do roboty. W końcu sprzątaliśmy wraz z innymi dziećmi nasze obszerne pokoje, czekaliśmy w kolejkach do łazienek oraz niektórzy przygotowywali śniadania. Musieliśmy tak wcześnie się budzić, by zdążyć z tym wszystkim przed pójściem do szkoły. Znaczy się... pójściem do sali lekcyjnej, gdyż to tam przybywali nauczyciele. Ponoć kiedyś sieroty chodziły do jakiejś publicznej szkoły w Quebecu, ale przez to, że były tam okropnie traktowane, opiekunowie z tego zrezygnowali. Po nauce czekało nas wykonywani innych zleconych nam zadań, robienie prac domowych na następne zajęcia i, wreszcie, chwila zabawy i rozmowy z innymi dzieciakami. Byliśmy zawsze tak wymęczeni po takim pełnym aktywności dniu, że nie trzeba nas było zmuszać do snu...
Sierociniec utrzymywał się głównie z datków charytatywnych. Oczywiście, otrzymywaliśmy jakieś pieniądze od rządu, ale one nie wystarczały. Najlepsze były święta - to wtedy bogate snoby z porządnych dzielnic Quebecu nagle poczuwały się do tego, żeby wpłacić jakąś pokaźną darowiznę na biedne dzieciaczki bez rodzin. To starczyło na pokaźną, wigilijną ucztę oraz, oczywiście, prezenty! Ach, to były czasy...


Czy powiesz nam coś o swojej rodzinie?

O mojej biologicznej rodzinie nie mogę powiedzieć wiele. Nie wiem, kto był moim ojcem - dlatego też odziedziczyłam nazwisko po mamie. Natomiast ona oddała mnie do sierocińca niedługo po urodzeniu, a potem nigdy nie odwiedziła. Staram się więc raczej o nich nie myśleć, bo od razu czuje, że mój humor się pogarsza. Tak, wiem, zostawili mnie i nie powinnam żałować, że ich nigdy nie spotkałam, ale... cóż, naiwna część mnie lubi sobie wyobrażać, jakby wyglądało moje życie u boku kochającej rodzinki...
Muszę jednak przyznać, że to w sierocińcu znalazłam osoby mi najbliższe. Od razu na wstępie wspomnę, że zadawałam się głównie z dzieciakami z Azji. Wynikało to z dwóch czynników: było nam tak razem raźniej i... przyznam, że byłam zaintrygowana koreańską kulturą, której moja mama nie zdążyła mi pokazać. Nie chciałam być jej pozbawiona... W każdym razie, dzięki tym znajomością udało mi się nauczyć wielu rzeczy, między innymi języka koreańskiego. Miałam też oczywiście przyjaciół z innych kultur - jak choćby Lou, śliczna blondyneczka z Ameryki. Jak zawsze problem z innymi sierotami był jeden - nigdy nie wiesz, gdy odejdą. Lou została adoptowana po miesiącu jej pobytu w przybytku, a pewna japonka, która uczyła mnie kaligrafii, z kolei zmarła na zapalenie płuc po dwóch latach naszej znajomości. Nauczyło mnie to jednak bardzo ważnej lekcji - najlepiej się do nikogo za bardzo nie przywiązywać, bo los potrafi być okrutnym draniem.


W jaki sposób się zaraziłeś? Czy pamiętasz co się działo później?

Chyba doskonale wiadomo, w jaki sposób się zaraziłam. Po tym, jak z sierocińca przewieźli nas do ICID, zaczęli nas po kolei wyczytywać z jakiejś listy. Wychodziliśmy pojedynczo i nikt nie wracał, co trochę nas przestraszyło. Najstarszy chłopiec jednak uspokajał nam mówiąc, że pewnie muszą nas zarejestrować w nowym domu dziecka, i że pewnie reszta czeka już na nas w holu. Cóż... mylił się, ale miał trochę racji z tym, że reszt na nas czekała. W końcu nadeszła moja kolei i wyszłam z busa jak na ścięcie. Zeszłam niepewnie po małych, wysuwanych schodach i od razu jakiś naukowiec wziął mnie delikatnie za rękę i zaprowadził do drobnego gabinetu, w którym nas zarażano. To był zwykły zastrzyk. Pamiętam, że myślałam wtedy po prostu, że dają mi jakąś nową szczepionkę, albo robią rutynowe badania i pobierają krew! Na początku nie czułam nic dziwnego i grzecznie poszłam za jakąś miłą kobietą do sali, gdzie czekały inne dzieci. Było tam sporo łóżek, więc uznałam, że to musi być nasza sypialnia. Po tym, co później się tam działo, nazwałabym to raczej umieralnią.
Po półgodziny poczułam objawy. Najpierw poczułam się... słabo. Przestałam rozmawiać z innymi dziećmi i usiadłam ciężko na jednym z łóżek, bo zawroty głowy nie pozwalały mi na stanie. Szybko moje ciało przeszedł dreszcz. Dotknęłam wtedy swojego bladego przedramienia i zauważyłam, że mam gęsią skórkę. Położyłam się więc na łóżku i okryłam cienką kołdrą. Chyba coś majaczyłam i jęczałam... Nie kojarzę dokładnie, co. Pewnie jakieś prośby o pomoc, wodę... Skargi na to, że jestem chora. Na pewno miałam wysoką gorączkę. Ciężko było mi zasnąć, ale nie tylko z  powodu objawów. Inne dzieci... moi znajomi, czasem nawet i przyjaciele... słyszałam ich jęki... Ja- Przepraszam, nie jestem w stanie się nad tym rozwodzić. Przejdźmy do następnego dnia.
Gdy obudziłam się rano, czułam się lepiej, niż kiedykolwiek. Jakby ta cała choroba była złym snem. Gdy jednak wstałam, zauważyłam, że sala jest... pustsza, niż wcześniej. Połowa... nie, zdecydowanie więcej niż połowa nas znikła. Tak, umarli. W tamtym momencie jeszcze tego nie wiedziałam, ale dość szybko do mnie to doszło. W... w każdym razie, jak już mówiłam, objawy choroby ustąpiły, ale to nie wszystko. Mój umysł... cóż, wydawał się taki czystszy. Może zabrzmi to dziwnie, ale myślenie stało się łatwiejsze. Chyba jednak najciekawsza rzecz stała się, gdy pewna Chinka, która leżała niedaleko mnie, zaczęła rozglądać się nerwowo wokół. Jak już mówiłam, podłapałam trochę mandaryńskiego od znajomych z domu dziecka, jednak nigdy wiele nie rozumiałam - nie miałam aż tak dobrej pamięci do tych wszystkich słówek, tonów. Teraz jednak zrozumiałam ją idealnie.
Mówiła: "Braciszku, braciszku, gdzie jesteś.".


W jaki sposób dostałeś się do ICID?

Chyba was nie zaskoczę, gdy powiem, że stało się to wtedy, gdy nastąpił do ośrodka pobór dzieci z sierocińców. Opiekunowie oczywiście mogli wybrać, które z ich wychowanków pojadą, ale nie winię ich za to, że padło akurat na mnie. Zawsze, gdy do domu przychodziły pary szukające dziecka do adopcji byłam cicha. Wycofana. Schowana gdzieś w kącie. Słyszałam, co mówią o mnie te rodziny - jest ładna, zdrowa, ale aspołeczna. Nie dogada się z naszymi rodzonymi dziećmi albo po prostu nie dogada się z nami. Ktoś kiedyś nawet powiedział: takie wyrastają na psychopatów, ha! W sumie na początku byłam po prostu nieśmiała, ale potem zaczęłam nienawidzić tych ludzi i jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Ponieważ miałam już wtedy dziesięć lat, praktycznie nie było realnej szansy, że ktoś mnie zaadoptuje.
Obudzili nas o świcie. To musiała być chyba czwarta godzina, skoro reszta jeszcze smacznie spała. Pamiętam, że na dworze było chłodno i ciemno. Zaprowadzili mnie i parenastu innych wychowanków do czegoś w rodzaju wielkiego vana albo mniejszego busa. Od razu większość z nas - raczej starszych dzieci - wiedziała, że coś jest bardzo nie tak. Podniósł się szmer rozmów. Jakiś chłopak uspokajał młodszych. Jedna dziewczynka zaczęła głośno płakać. Starsza opiekunka kucnęła przy nas i zaczęła tłumaczyć, że czeka nas duża podróż, jakaś wycieczka. Nikt jej chyba nie wierzył... Jej głos okropnie się łamał, a oczy były szkliste. Weszliśmy do busa i od razu zaczęliśmy szeptać o tym, co się z nami stanie. Wszyscy zgodnie doszliśmy do konkluzji, że przenoszono nas do innego sierocińca. To mnie trochę uspokoiło... ale tylko trochę - nadal w końcu była to tak nagła podróż do innego miejsca. Ponadto, wydawało mi się dziwne to, że nas przedtem o tym nie poinformowali i kazali nam się spakować dopiero tego ranka. Sporą część drogi przyglądałam się zmieniającemu krajobrazowi za oknem, aż w końcu dopadła mnie senność. Położyłam głowę na zimnej szybie i odpłynęłam. Gdy się obudziłam, byłam już w ICID.


Jakie są Twoje mocne i słabe strony?

Mocne strony? Cóż, na pewno jedną z nich jest, jak już wspomniałam, umiejętność zajmowania się dziećmi i ich zabawiania. Dogaduję się z tymi małymi szkrabami cholernie dobrze - nawet lepiej niż z dorosłymi! Nie są przesiąknięte tym całym cynizmem i pesymizmem, wiece? No ale dobrze, wiem, że to może wydawać się mało... Na szczęście znam jeszcze języki, całą ich masę. Sporo ich przyswoiłam jeszcze przed zakażeniem - angielski i francuski, to chyba wiadomo dlaczego, potem nauczyłam się koreańskiego w sierocińcu, ale oprócz tego podłapałam jeszcze sporo chińskiego i trochę japońskiego. Gdy ujawniły się moje moce, moja ponadprzeciętna pamięć, rozwinęłam wiedzę na ich temat i teraz mówię po nich płynnie. Postanowiłam więc też przyswoić sobie kolejne, więc umiem teraz porozumiewać się także po niemiecku i hiszpańsku.
Jeśli chodzi o moje wady, to muszę przyznać, że zawsze byłam raczej wątłą osobą. Lata treningów oczywiście wyuczyły mnie sporej dozy zwinności, podłapałam nawet co nieco jazdę konną (choć za nią nie przepadam), ale nadal nie umiem zbytnio podnosić ciężarów czy obchodzić się z bardziej wymagającą bronią. Oprócz tego ludzie mówią, że potrafię być cyniczną su- No dobrze, chyba wiecie o co chodzi, oszczędzę wam przepięknych epitetów.


Opisz swój pobyt w ICID


Styczeń 2031

Pierwsze dni w ośrodku… W sumie, niewiele z tego czasu pamiętam. Nadal byłam w szoku... Zostałam wyrwana z mojego dotychczasowego życia, straciłam dotychczasowy dom i wielu znajomych, którzy w nim zostali. Ponadto byłam świadkiem śmierci wielu osób, które wraz ze mną tutaj przybyły. Niektórzy z nich też byli mi bliscy... Wspomniałam już, że byłam osobą, która unikała potencjalnych rodziców, którzy przybywali do domu dziecka, nie? Przedtem zachowywałam się tak tylko przy dorosłych, ale teraz zaczęłam być aspołeczna w stosunku do każdego. Bałam się interakcji z rówieśnikami i ograniczyłam je do minimum. Straciłam przez to wiele znajomości, zamknęłam się w sobie. Niektórzy nawet mieli teorię, że przez wirusa straciłam głos!
Jak się miało okazać, czekało mnie dużo testów, wywiadów, jakkolwiek to nazwać. Teraz już wiem, że ich celem było ustalenie moich zdolności. Dość szybko wyszło na jaw, że to nauka idzie mi dobrze, więc przydzielono mnie do dwójek. Zmiana środowiska nie sprawiła jednak, że otworzyłam się na ludzi.

Luty 2031

Ten okres… cóż, nie należał do najprzyjemniejszych. Jedynki wtedy zaczęły się buntować. Możecie pomyśleć, że ich rozumiałam - w końcu zostałam tu przywleczona wbrew mojej woli i zakażona tylko dlatego, że byłam dzieckiem bez rodziców. Jednak ja wtedy sądziłam, i nadal sądzę, że to straszna głupota! Co da nam ucieczka? Będziemy błądzić się po lasach Kanady aż umrzemy z zimna bądź natrafimy na jakieś miasto w którym pierwszy lepszy nas wyda? Rozumiałam już doskonale, jaka sytuacja panuje na zewnątrz, jaki straszny wirus zatruwa nasz organizm. Prawda była i jest taka, że jest już dla nas za późno. Można tylko oszukiwać się każdego dnia, że nie jest tak źle i nie kusić losu.
Skończyło się to tak, jak myślałam. Zabili ich tak wiele, a najgorsze jest to, że wcale mnie to dziwiło. Nie po tym, jak potraktowali nas…

Styczeń 2034

Nauka stała się… cóż, nudna. Nie powiedziałabym, że trudna, bo jednak jestem dwójką i mam tą perfekcyjną pamięć, która cholernie pomaga na lekcjach. Mimo tego, ciężko było mi się skupić. Medycyna mnie nie kręciła, naukowcy obrzydzali, a nowinki techniczne kojarzyły mi się z bogatymi dzielnicami i ludźmi, którzy patrzą się na sieroty z góry. Może to głupie z mojej strony i trochę dziecinne, ale tak po prostu było. Natomiast języki i kultura innych krajów przychodziły mi z łatwością, choć nie są zbytnio nikomu potrzebne. W końcu cały kraj odizolowany jest od zewnętrznego świata! Nauczyciele mówili, że jestem naprawdę zdolna i powinnam zacząć przyswajać rzeczy pożyteczne. Że pasowałabym na medyka, jeśli tylko przyłożyłabym się do anatomii… Ale mnie w sumie bawiło (i trochę cieszyło), że jestem dla nich tak cholernie bezużyteczna. Niech mają, za to piekło, które mi zgotowali!
Choć, tak prawdę mówiąc, w tym czasie do ośrodka przybyła malutka dziewczynka z jakiejś biednej rodziny azjatyckich. Ledwo rozumiała angielski, ale po mandaryńsku mówiła świetnie. Przyjemnie było nauczyć ją podstaw języka, żeby jednak życie w tym ośrodku było dla niej choć trochę łatwiejsze...

Marzec 2037

Te treningi z bronią to od początku nie był dobry pomysł. Niczego jednak innego nie spodziewałam się po tej wspaniałej organizacji. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to przypadkiem nie jest ośrodek, który ma z nas zrobić dzieci-żołnierzy, a nie wymyślić szczepionkę… Mniejsza, w każdym razie, w tym czasie jedna trójka odstrzeliła sobie oko. Nie byłam przy tym, ale widziałam jak biedaka odprowadzają do medyków. Straszny widok. W takich chwilach naprawdę uczyłam się doceniać te dwójki, które nauczyły się leczyć ludzi i nawet trochę żałowałam, że sama tak nie zrobiłam. Jednak lubiłam moją pracę. Może większość ludzi myśli, że bycie niańką to uporczywe i frustrujące zadanie, ale ja naprawdę pokochałam te dzieciaki całym moim sercem. Chyba nawet wolę je, od ludzi w moim wieku… W każdym razie, w tym wariatkowie, opieka nad najmłodszymi przypomina raczej pracę psychologa, niż zwykłej opiekunki.

Wrzesień 2040

No i znów zaczęło dziać się prawdziwe szambo. W sumie, wiedziałam, że lada moment to nastąpi - najpierw były plotki, że coś strasznego dzieje się z tymi, co kończą dwudziesty piąty rok życia, a potem szpitale stały się przepełnione i brali do pracy w nich dwójki, które choć trochę zostały przeszkolone medycznie, a medykami nie zostały. To była kwestia czasu. Tykająca bomba. A gdy widziałam na własne oczy, jak protesty tłumione są siłą, wiedziałam, że to będzie coś jeszcze więcej. Że to nie skończy się jak wtedy, że ludzie nie skulą po sobie ogonów. Czułam się… czułam się, jakbym oglądała rewolucję.

10.10.2040

To był przerażający dzień. Gdy odmieńcy uciekli ze szpitala strzelano do wszystkich. Zmarło sporo dorosłych, ale szczerze to mnie najmniej obchodziło. Fakt, że umarły również dzieci… Widziałam to na własne oczy. Słyszałam ich krzyki. Nigdy nie zapomnę.

16.10.2040

Może to dość ponure stwierdzenie, ale przyznam, że Początek nie brzmi tak źle. Jestem zmęczona. Cholernie zmęczona. Widziałam tyle śmierci, tyle cierpienia, tyle smutku… Dorosłam szybciej niż powinno normalne dziecko. Moje życie jest puste, nudne i monotonne. Bądźmy szczerzy - żyje po to, by i tak kiedyś umrzeć. Gdyby nie te kochane dzieci, którym pomagam choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, może już dawno bym z sobą skończyła. Dlatego myśl o tym, że kiedyś umrę, już bez cierpień, humanitarnie, po prostu jak gdyby nic zasnę i odpocznę… wydaje się całkiem przyjemna.


Czy masz nam coś więcej do powiedzenia?

Chyba nic ciekawego o mnie nie dowiedzie. Mogę jednak opisać, jak mniej więcej zabawiam dzieci w placówce. Głównie przeprowadzam z nimi warsztaty, podczas których wykonujemy różne prace artystyczne - pleciemy wisiorki, wspólnie kolorujemy bądź rysujemy różne rzeczy oraz tym podobne. Lubię jednak też wspólnie z dzieciakami też tańczyć i grać w zabawy zespołowe. Często wplatam w to elementy różnych kultur azjatyckich, bo przypominają mi o moim pobycie w sierocińcu i bliskich przyjaźniach, jakie tam zawarłam.


Powrót do góry Go down
Cheolmin Seon
Cheolmin Seon
strażnik
21
in a world where you feel cold you gotta stay gold


Song-yi Park A5VB1Kw




https://puff.forumpolish.com/t97-cheolmin-seon-ft-taehyung-kim#124 https://puff.forumpolish.com/t107-cheolmin-seon#136 https://puff.forumpolish.com/t108-cheo#137
Cheolmin Seon
Lis
Re: Song-yi Park   ◈ Sob Gru 12, 2020 6:16 pm


AKCEPTACJA

Na start zdobywasz 65 punktów.

Pamiętaj, by przed rozpoczęciem gry fabularnej założyć informator. Sprawdź najnowsze misje, może znajdziesz tam coś dla siebie. Jeśli natomiast szukasz partnera do gry warto odwiedzić kto zagra?

W razie wszelkich pytań, zapraszamy do kontaktu.

Witamy na PUFF, baw się dobrze i nie daj się Odmieńcom!

So are you gonna die today or make it out alive?



Powrót do góry Go down
 
Song-yi Park
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Song-yi Park

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
PUFF ::  :: karty postaci :: zaakceptowane-
Skocz do: